Z miejsca, w którym spędzam w Muzeum najwięcej czasu, a które nazywa się „Gabinetem dyrektora”, ładnie widać Wisłę, a także Wisłostradę, tę północno – południową arterię miasta, która zapewnia aglomeracji rudymentarną przepustowość, jeśli idzie o ruch samochodowy.
Z okien pokoju, w którym rezyduję, Wisła nie prezentuje się zanadto reprezentacyjnie. O wiele lepiej widać ją z pracowni muzealnych położonych na wyższych piętrach. Najlepiej, moim zdaniem, z pracowni bibliotecznych.
Tak, to właśnie miejsce doskonałe, żeby kontemplować ruch wody i rozmyślać nad upływem czasu. Żeby przywoływać esej Josifa Brodskiego, który, urzeczony pięknem Wenecji, pisał o roli wody w duchowej metanoi człowieczej (w „Znaku Wodnym”), że jest swoistym lustrem dla ludzkiej namiętności i emocji.
Warszawa jest, to niemal banał, odwrócona od rzeki. A wszak Wisła jest w stolicy rzeką na wskroś miejską. Odwracając się od akwatyczności ku chtoniczności, wybieramy perspektywę patrzenia. Za łatwo gubimy lekkość wody (lekkość istnienia) na rzecz ciężkości chwili obecnej.
Tak sobie czasem myślę, patrząc przez okno, zanim powrócę do codzienności urzędniczej, która wyznacza rytm każdej instytucji, choćby to było nawet, natchnione refleksją nad artyzmem, Muzeum Literatury.
Jarosław Klejnocki
Blog „Poza Regulaminem”
Powódź. Wody brunatne. Zniszczenie rzeka niesie teraz. Zamiast Wenecji Brodskiego, Wenecję Manna nam tutaj, za oknami, wymalowano.