Powiada Adam Zagajewski:
„W obcych miastach jest radość nieznana,
zimne szczęście nowego wspomnienia.”
(„W obcych miastach”, tomik „Płótno”)
W zasadzie każde miasto nowe, do którego przyjeżdżamy po raz pierwszy jest owym „obcym miastem”, oferującym „szczęście nowego spojrzenia”. Według Zagajewskiego jest to szczęście „zimne” – ale co to znaczy? Że jest zracjonalizowane? Pozbawione ekstatyczności? Przygaszone świadomością? Pozbawione autentyzmu? Niepełne?
Ale jednak „szczęście”, zatem radość, jaka wiąże się z podróżowaniem i doświadczaniem Nowego (widoków, zapachów, emocji). „Obce miasto” oferuje nam siebie, jakby mówiło: „oto jestem, inne od tych miast, które znasz. Poznaj mnie, o ile potrafisz.”
Istnieje coś takiego jak piękno – i wyzwanie zarazem – obcości.
W Brugii byłem co prawda już raz, dawno temu, w podróży letniej. I mimo hord turystów byłem zachwycony. Miasto niewiele zmieniło się od czasów średniowiecza, przekrojone malowniczymi kanałami sprawia wrażenie, że stanowi mieszankę Amsterdamu i – dajmy na to – dolnośląskiego Paczkowa (tyle że znacznie większego).
Teraz, jesienią, wydało mi się jeszcze piękniejsze (może to sprawa światła, ciepłego i niskiego, jakby słońce, zapatrzywszy się w obrazy Vermeera, specjalnie sterowało swym biegiem).
W brugijskim muzeum Arentshuis, w ramach wystawy stworzonej przez znanego w Europie Luca Tuymansa („A Vision of Central Europe. The reality of the lowest rank”), zawisło kilkanaście rysunków Bruno Schulza wypożyczonych od nas. Schulz ma za towarzyszy z jednej strony grafiki zafascynowanych jego twórczością Quay Brothers, z drugiej Andy Warhola. A wokół jeszcze rozmaici konceptualiści – w tym także Mirosław Bałka.
Ładnie się ta współczesna wystawa kojarzy ze starym miastem, w brzuchu którego Luc Tuymans zaaranżował wyspę nowoczesności XX i XXI wiecznej. Obcość sztuki, domagająca się interpretacji, współgra z obcością miasta – co prawda gościnnego – ale też jakoś zdystansowanego wobec tych, którzy doń przybyli, by je podziwiać.
Jarosław Klejnocki
Blog „Poza regulaminem”.
[fot. Jarosław Klejnocki]
W Brugii jest też wystawiana współczesna fotografia. Są prace studentów Het fotohuis i fotografów z zachodniej i środkowo-wschodniej Europy. Galerie są dostępne na stronie:
http://web.me.com/joostgoethals/Site/PErceptionSite.html
Trzeba powiększyć ikony w kwadratach. Polskę reprezentują: Agnieszka Rayss, Urszula Tarasiewicz, Przemysław Pokrycki, Rafał Milach i Tomasz Wiech. Na informację natknąłem się na blogu tego ostatniego.
Czy takim „obcym” miastem nie jest też dla warszawiaków sama Warszawa? To miasto-paradoks: nie tyle jedno miasto, co konfederacja miast i miasteczek. Mieszkaniec jednej części Mokotowa na innej czuje się jak na innej planecie; nie mówiąc o Żoliborzu. Po drugie, to miasto na cmentarzy. Po trzecie, to miasto emigrantów: wystarczy popatrzeć, jak się wyludnia 1 listopada…
Rzeczywiście, jest taka wystawa – przestrzenna, na reprezentacyjnym placu miasta, czyli Burgu. Byłem, widziałem – mnóstwo ogladających, a zupełnie niesamowicie wyglądają ci spośród publicznosci (nierzadko o egzotycznych rysach twarzy), którzy fotografują eksponowane fotografie.
Warszawa jest specyficznym miastem z różnych względów. Dla mnie jest przede wszystkim fascynująca. Nie da się tego miasta odkryć w parę dni, trzeba je gruntowanie doświadczać, spacerować przez nie, rozglądać się – za każdym razem można zauważyć coś nowego. Faktycznie uczucie obcości jest doświadczeniem bardzo wyraźnym dla kogoś, kto przyjeżdża tu z zewnątrz i rzeczywiście jest tak, że miasto nie daje się szybko oswoić. Ale te dzielnice, niby miasta w mieście, o których piszesz Łukaszu, to rzecz absolutnie rewelacyjna – jak dla mnie. Znajduję w nich nieustanne źródło inspiracji (coś jak przechodzenie z jednego świata do drugiego). Reasumując: uczucie obcości w związku z wizytą w innych miastach może mieć różne nasilenie. Pewnie w Brugii jest trochę łatwiej je zneutralizować – choć tego nie wiem na pewno. Tak naprawdę rzecz zawsze sprowadza się do ludzi.
Oglądając wystawę fotografii w Brugii odniosłam dziwne wrażenie. Nie od razu zrozumiałam z czego wynika uczucie pewnego dysonansu. Prezentowane fotografie są niezłe, niektóre nawet genialne, jednakże przy braku jakiegokolwiek komentarza, pokazują naszą – środkowoeuropejską- rzeczywistość w sposób absolutnie naskórkowy, jako egzotyczny trzeci świat. Ludzi często śmiesznych w swojej codzienności ukazują bez sympatii, a nawet bez empatii. Tak jakby autorzy lub kuratorzy, wiadomo, że dobór jest dziełem kuratora – prześcigali się w pokazywaniu jacy to ich ziomkowie są śmieszni. Ogólnie miałam wrażenie motywem artystów był w gruncie rzeczy głęboko skrywany kompleks.
Oczywiście uogólniam, bo były i zdjęcia estetycznie doskonałe niosące głęboką treść – i chyba stąd uczucie dysonansu, jednakże brak komentarza oraz przemieszanie tematów, motywów i nastrojów tworzyło wrażenie dość przygnębiające.
Zastanawiam się dlaczego nie opisano tej wystawy (przecież wszystkie wystawy fotografii prasowej mają dokładny opis, tzn. każda praca go posiada, funkcjonują tylko w perspektywie tego opisu) i wydaje mi się, że może ktoś postanowił przenieść akcenty i potraktować obrazowanie fotograficzne jako dzieło samo w sobie, które samo ma się tłumaczyć, nie odsyłać do tekstu, pobudzać wyobraźnię? – nie wiem. Sam parę razy się przyłapałem na tym, że opis odczarował mi zdjęcie i pozbawił go „mojej własnej” interpretacji. Ale tutaj jest zawsze ten problem reprezentacji, bo fotografie ze swojej natury są skazane na odnoszenie się do rzeczywistości, relacjonowanie czegoś tam, „prawdę” dokumentacji. Sam nie wiem jak na to patrzeć obiektywnie, ale mam raczej anarchistyczne inklinacje 🙂 Mam nadzieję, że chociaż dobrze wyeksponowali te prace.