Fundacja Zeszytów Literackich i Muzeum Literatury w Warszawie zapraszają na spotkanie z Wojciechem Karpińskim w związku z otwarciem wystawy „Leonor Fini i Konstanty A. Jeleński. Portret podwójny”
17 października (poniedziałek) godz. 18.00
Muzeum Literatury, Rynek Starego Miasta 20
Warszawa
O wystawie – czytaj
Wojciech Karpiński
Uśmiech Kota. Spotkanie z Konstantym Jeleńskim
resumé
Po raz pierwszy spotkałem Konstantego Jeleńskiego we wrześniu 1963 roku w biurze Kongresu Wolności Kultury w Paryżu na bulwarze Haussmanna. Zapamiętałem błyskawiczną rozmowę przerywaną śmiechem, którą odbyliśmy w pobliskiej kawiarni. Z miejsca zostałem oczarowany. Ani on nie starał się mnie specjalnie ująć, ani ja nie ulegałem wówczas łatwo zachwytom. Od razu jednak zrozumiałem wagę tego spotkania dla mnie: po raz pierwszy w życiu rozmawiałem z nowoczesnym i swobodnym Polakiem.
Gdy go spotkałem, znałem z Kultury jego teksty. Szkic Bohaterskie niebohaterstwo Gombrowicza z 1957 roku stanowił olśniewającą konfrontację dwóch inteligencji, jednej, wyzywającej, zaborczej, nastrojonej na genialność, autora Dziennika, i drugiej, naturalnej, trafnej i lotnej, krytyka. Esej O kilku sprzecznościach sztuki nowoczesnej ukazał się właśnie wtedy, we wrześniu 1963. Ta błyskotliwa bajka o współczesnym artyście pomagała mi zrozumieć nowoczesność i uczyła dystansu do niej. Był to jeden z zasadniczych tekstów formujących moje widzenie świata.
Choć władał kilkoma językami i był pełnoprawnym obywatelem paru kultur, jego pisarstwo było mi szczególnie bliskie, gdy dotykał spraw polskich i gdy czynił to po polsku. Dostrzegłem w nim od razu kogoś więcej niż najbardziej przenikliwego krytyka współczesnej literatury polskiej. Gdy jednak na początku naszej znajomości czasem wspominałem, że widzę w nim jednego z nielicznych autentycznych pisarzy współczesnej Polski, że jest w nim wola rzeczywistości, której brak krajowym twórcom, że jego polszczyzna ma dźwięk słowa naturalnego i trwałego, zakorzenionego i lotnego – wzruszał ze śmiechem ramionami i zmieniał temat.
Taki mi się objawił w tekstach i później w rozmowach, takim pozostał do końca: naturalny i nieuchwytny, obecny w wielu płaszczyznach i nie dający się zredukować do żadnej z nich. Jakież to było promienne doświadczenie dla mnie, w roku 1963, że ktoś taki w ogóle istnieje, że ta wersja polskości jest możliwa. Żeby zrozumieć moją reakcję, trzeba go zobaczyć, barwnego ptaka, na ówczesnym tle. Rozmowy w kraju były dla mnie formą niemoty, rozmowy z emigrantami „wariacjami na jeden temat”. A tutaj nagle ktoś, kto swobodnie porusza się po tematach, po których chce się poruszać – zarazem nowoczesny, rozluźniony i tkwiący w polskim żywiole. Jaka ulga!
Wsłuchiwał się z zainteresowaniem w ducha czasu, w mody i prądy intelektualne, uważał się za lewicowca, krytycznie przyglądał się przeszłości. Ale z jakim zainteresowaniem ku niej patrzył! Miał słuch na nawarstwiające się języki warstw społecznych, co stanowi o soczystości jego prozy, a co w polszczyźnie bywa rzadkie. Jeszcze jeden paradoks: on, lewicowiec, kosmopolita, był dla mnie jednym z ostatnich polskich pisarzy ziemiańskich. Przecież całym sobą realizował Gombrowiczowski postulat: uczynić z anachronicznej postaci polskiego szlachcica wzór postawy nowoczesnej, rozluźnionej, wybierającej „średnie temperatury”.
U niego słuch na polską przeszłość łączył się z otwarciem ku teraźniejszości i przyszłości – Polski, oglądanej z daleka, i Zachodu, w którego życiu uczestniczył. Znów płodne i wymykające się formułom złączenie tolerancji i wierności. I kolejna zagadka tej wielostronnej osobowości: dla kilku pokoleń polskich intelektualistów i artystów on, człowiek pozbawiony Damoklesowego miecza ambicji, kpiący w słowach z obowiązków, urzędów, godności, stał się w jednoosobową instytucją o jakże szerokim zakresie działania, powszechnie uznawanym Ambasadorem Polskiej Swobodnej Kultury, akredytowanym w Paryżu i w Świecie.
Na fotografii Konstanty Jeleński i Wojciech Karpiński, który opisał zdjęcie żartobliwie: „Lenin i podający mu palto służący, który okazał się płatnym agentem ochrany”. Fot. K. Jung, Paryż 1985