Kiedy w sierpniu 2009 roku rozpocząłem pracę w Muzeum Literatury – pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, gdy poznałem, niedostępne dla publiczności, zakamarki naszego miejsca pracy – to schody.
Jest ich mnóstwo, bo Muzeum to zespół sześciu kamienic oddzielonych dziedzińcem, o którym już zresztą tutaj pisałem. Pomiędzy kamienicami są różnice poziomów, „piętra” znajdują się na różnych wysokościach, a pracownie i sale wystawiennicze rozstrzelone zostały w tej dziwacznie zwertykalizowanej przestrzeni.
Wszystko to stwarza co prawda atmosferę pewnej kameralności, ale jak trzeba w ciągu dnia pracy po tych schodach ganiać – rzecz wówczas zaczyna wyglądać nieco inaczej. Bo na przykład Dział Rękopisów mieści się na drugim piętrze jednej z kamienic od ulicy Brzozowej, magazyny rękopisów w tym samym budynku, ale już w piwnicach, natomiast czytelnia, gdzie czasami pracują naukowcy, którym udostępniamy rękopisy do wglądu – na trzecim piętrze, ale już w kamienicy od strony Rynku Starego Miasta. Zatem: droga od Działu Rękopisów przez magazyn do Czytelni jest długa i kręta i – co najgorsze – trzeba wciąż schodzić i wchodzić, wchodzić i schodzić.
I tak sobie biegamy, ćwicząc kondycję i utrzymując właściwą wagę ciała. Ale trzeba też przyznać, że jest coś malowniczego w tych wszystkich zakamarkach i zaułkach. Coś domowego.
Jarosław Klejnocki
Blog „Poza Regulaminem”
[schody w Muzeum Literatury – fot. Maciek Bociański]
W Kole Polonistów Studentów KUL (zawsze podkreślaliśmy tę nazwę) długo walczyliśmy o utrzymanie starej siedziby – w głębokich lochach starego gmachu, według mitu (nie wiem, czy dałoby się go zweryfikować) miał tu być więziony Bolesław Prus. Szło się do podziemi (nie tylko symbolicznych) przez opary dymu – przez jedną z palarni. Niestety – biblioteka się rozrosła i połknęła historyczną siedzibę. Miejsce zawsze jest ważne. Miejsce może budować.