Kiedy jeszcze w Polsce nie były dostępne kultowe „Moleskiny” moja żona kupiła mi mały czarny notatnik u ulicznego sprzedawcy w Wilnie, gdzie akurat byliśmy na wycieczce.
Zacząłem w nim notować, zgodnie z intencją Darującej, rozmaite pomysły na wiersze, poszczególne frazy, wpadające w ucho tytuły przyszłych liryków, frapujące idiomy językowe – wymyślone lub tylko zasłyszane.
Ale od tyłu, chyłkiem, zapisywałem tytuły książek naukowych do przeczytania, pomysły interpretacyjne do mających powstać artykułów, a także programy zajęć ze studentami. A nawet, o zgrozo, harmonogramy posiedzeń rad pedagogicznych w szkole, w której akurat wtedy pracowałem.
Wreszcie także trasy przyszłych podróży (w wakacje) i budżety tych wypadów. To były czasy, gdy karty kredytowe były jeszcze w Polsce rzadkością, Zjednoczona Europa przysposabiała się pomału do przyjęcia wspólnej waluty – więc zagraniczna wyprawa wymagała naprawdę rzetelnych zabiegów logistycznych.
Teraz przeglądam z sentymentem mój mały czarny notatnik, widząc jak drobiazgowo planowałem na przykład automobilową eskapadę do Szwajcarii.
Mieliśmy jechać przez Czechy i Niemcy, a ze Szwajcarii zrobić niewielki wypad do Italii, by w okolicach Aosty (niedaleko toczy się akcja „Wieży” Gustawa Herlinga Grudzińskiego) wypić prawdziwą włoską kawę, a potem tunelem pod Mont Blanc i przez kawałek Francji wrócić do Genewy. Trasę nazad do ojczyzny planowaliśmy już tylko przez Niemcy.
Nasz wstępny budżet wyglądał więc tak: ok. 650 tysięcy złotych (przed denominacją), 650 franków szwajcarskich, 250 niemieckich marek, 2000 czeskich koron, 50 tysięcy włoskich lirów. Rezerwa – 100$.
Nie udało się jednak – na marginesie pojawiły się nowe zapiski: „dokupić 200 marek”, „dokupić 200 franków” itd. Ostatecznie wstępny budżet został znacznie przekroczony.
Wyprawa doszła do skutku i wciąż mieszka w naszej pamięci jako jeden z najbardziej udanych urlopowych wyjazdów. Noclegi na polach namiotowych u szczytu malowniczych gór – bezcenne. Doznania krajobrazowe i podróżnicze – przekształcone na liczne wiersze i eseje.
No i mój mały czarny notatnik, który – gdy go kiedyś przekażę Muzeum Literatury – będzie mógł służyć jakiemuś ewentualnemu badaczowi do skalkulowania realnych kosztów twórczości.
Jarosław Klejnocki
Blog „Poza Regulaminem”
[fot. Maciej Bociański / ML]