Przekraczających próg kamienicy na staromiejskim rynku, gdzie mieści się Muzeum Literatury, wita w sieni odsłonięta spod tynku stara polichromia. Składa się ona z dwóch części. W górnej arkadzie zachował się gotycki fresk z adorowanym przez aniołów Mandylionem – obliczem Chrystusa. Poniżej, we wnęce zamkniętej trójarkadowym gotyckim łukiem nieznany renesansowy artysta namalował wielofiguralną scenę. W dali na horyzoncie widnieją sylwetki orszaku jeźdźców i kontury miasta. Na pierwszym planie duże, słabo czytelne postaci Trzech Króli składających dary. Dolna partia malowidła z Maryją i Dzieciątkiem nie zachowała się. Pokrywa ją szarobiały tynk, przez co sylwetki mędrców sprawiają wrażenie, jak gdyby brnęły przez śnieżną zaspę.
Mroźna to była wyprawa;
Najgorsza pora roku
Na podróż, zwłaszcza tak długą:
Drogi tonące w śniegu i lodowaty wiatr,
Najokrutniejsza zima.
Te słowa wypowiedział w homilii w katedrze w Winchester w 1622 roku angielski biskup Lancelot Andrews. Trzy wieki później, w 1927 roku, przywołał je Thomas Stearns Eliot na początku swojego wiersza Podróż Trzech Króli. Utwór Eliota towarzyszy opatrzonej tym samym tytułem wystawie w Muzeum Literatury. Przejdźmy zatem razem z poetą przez muzealne sale po odciśniętych „w mokrym śniegu” śladach mędrców, gdzie poetyckiemu słowu będzie towarzyszył obraz – wybrane dzieła współczesnych malarzy, rzeźbiarzy i fotografików. A także dźwięk – oratorium Marka Ałaszewskiego, napisane specjalnie na tę okoliczność. Podczas tej wędrówki wystawione dzieła zaczną nabierać nowych wielopoziomowych sensów, często nie zamierzonych, a może nawet nie uświadamianych przez ich twórców. Nie będzie to jednak ani ekskluzywna gra szklanych paciorków ani postmodernistyczna zabawa w reinterpretacje, ale próba spojrzenia na wybrane dzieła oczami Trzech Mędrców, a także oczami Eliota, w perspektywie wędrówki do Betlejem. Taka interpretacja nie uzurpuje sobie pretensji do naukowości, raczej próbuje wyzwolić symboliczny potencjał, który tkwi w dziele – i w tym, kto przed nim staje. Bo, jak zauważył Bierdiajew (z pewnością nie był tutaj pierwszy), sztukę można zrozumieć tylko przez sztukę, podobne przez podobne.
Wiersz Eliota nic nie wspomina o gwieździe. Ale przecież musiała być. To ona, gwiazda ze Wschodu, sprawiła, że zdecydowali się na tę szaleńczą podróż, chociaż
Poganiacze wielbłądów klęli i złorzeczyli,
Żądali napitku, kobiet, przepadali bez wieści,
Nocne ogniska gasły, nie było gdzie się schronić;
To ona, gwiazda, jedyna spośród milionów, prowadziła ich w nieznane. I nam dzisiaj przychodzi wędrować pod sztucznym niebem sezonowych gwiazd. „Im wokół ciemniej, tym gwiazd jest więcej” – ironizował Stanisław Jerzy Lec, a nie było to spostrzeżenie z dziedziny astronomii. A jednak im więcej złudnych gwiazd, tym większe może być pragnienie szukania tej jednej, jedynej.
Chodzimy jak Diogenes z lampą za dnia zapaloną, szukając człowieka. Mijamy dumnie wyniosłe,szczudlate, bezgłowe figury. „Puste ubrania, utwardzone emulsją syntetyczną. Technika własna. Wnętrze gładkie, puste, kolor brudno biały” – sucho i nad wyraz trafnie opisuje je muzealna karta katalogu naukowego. W kontekście podróży Trzech Króli tytuł cyklu rzeźb Hominem quaero przekracza swój filozoficzny podtekst, nabierając nieoczekiwanie wyrazu profetycznego. Czyż cała wędrówka ludzkości nie jest tęsknym oczekiwaniem na Człowieka? „O Tobie mówi moje serce: »Szukaj Jego oblicza!« Szukam, o Panie, Twojego oblicza; swego oblicza nie zakrywaj przede mną” (Ps 27,8-9). I czyż sam Bóg, stając się człowiekiem, nie wędruje przez dzieje ludzkie, jak dobry pasterz za zaginioną owcą, z zapaloną lampą i z diogenesowym wołaniem: „Szukam człowieka”?
W wędrówce za jedną gwiazdą, w czystym szaleństwie wierności tej gwieździe, w tej nadziei wbrew nadziei, o której tak powściągliwie mówi (a raczej nie mówi) Biblia, a za nią poeta, cała widzialna rzeczywistość zaczyna odsłaniać swój głębszy sens. Nie zostaje pozbawiona swojej materialności, przeciwnie, owa materialność staje się jeszcze bardziej wyrazista i namacalna, a jednocześnie dopiero teraz odsłania swoje ukryte znaczenie. „Cały bezsens widzialnej rzeczywistości zdaje się wskazywać na ukryty poza jej granicami sens” – zauważa Bierdiajew. Dla Mędrców wędrujących za gwiazdą owo przekroczenie widzialnej granicy bytu, czyli transcendencja, staje się objawieniem, rewelacją, w najbardziej dosłownym, etymologicznym tego słowa znaczeniu. Revelatio oznacza usunięcie zasłony, która odgradza nas od Rzeczywistości. „A kiedy ktoś zwraca się do Pana, zasłona opada” – pisze święty Pa- weł (2 Kor 3,16), reinterpretując starotestamentalny tekst o zasłonie w przybytku (Wj 34,34) w kontekście tajemnicy Wcielenia.
Aż któregoś poranka, śniegi mając za sobą, zjechaliśmy w dolinę,
Łagodną, żyzną, wionącą zapachem wielu roślin,
Gdzie nad strumieniem stał młyn i młócił kołem ciemność,
A dalej, pod niskim niebem, wznosiły się trzy drzewa,
I stary, siwy koń biegł łąką, galopem, w dal.
Ale to jeszcze nie jest kres, choć chciałoby się tutaj zatrzymać. W tej błogiej dolinie przyjdzie jeszcze spotykać, a raczej mijać, ludzi uwięzionych w swojej doczesności, nieświadomych wagi chwili.
Stanęliśmy przed gospodą porosłą liśćmi wina;
W otworze drzwi sześć rąk rzucało raz po raz kośćmi i zgarniało srebrniki,
Stopy zaś uderzały w puste bukłaki po winie.
Nikt jednak tam nic nie wiedział; ruszyliśmy więc dalej
Oczekiwane odnalezienie przychodzi nieoczekiwanie:
I dopiero pod wieczór, prawie w ostatniej chwili,
Trafiliśmy w to miejsce – można powiedzieć – właściwe.
Tak bardzo przywykliśmy do radosnego obrazu Maryi z Dzieciątkiem, do pogodnego wizerunku Świętej Rodziny, do uroczystego Pokłonu Trzech Króli, ukształtowanego przez wieki liturgicznych obrzędów i misteriów, przez niezliczone dzieła poezji, rzeźby i malarstwa, że rzadko chyba uświadamiamy sobie dramaturgię tego wydarzenia. Oto mędrcy ze Wschodu, przywykli do orientalnego obrazu władcy, do złocistego przepychu królew- skiego dworu, po wyczerpującej i pełnej zmagań wędrówce – cóż widzą? „Weszli do domu i zoba- czyli Dziecię z Matką Jego […]” (Mt 2, 11a). Matka i dziecię w wynajętym domu, matka i dziecię jakich setki, tysiące, w niezliczonych domach miast i wsi nad Tygrysem, nad Eufratem, nad Jordanem, nad Tamizą, nad Wisłą. Słowem – widok najbardziej zwyczajny. Czy warto było wędrować? Tymczasem królowie, bez cienia niepewności, bez zadawania pytań, „upadli na twarz i oddali mu pokłon” (Mt 2, 11b).
Bezbłędnie rozpoznali to Narodzenie – bo wpatrywali się w niebo; rozpoznali to Narodzenie – boujrzeli gwiazdę; rozpoznali to Narodzenie – bo zostawili swoje „letnie pałace i osłonecznione tarasy” i poszli za nią; rozpoznali to Narodzenie – chociaż „ciężka to była próba”; rozpoznali to Narodzenie – chociaż słyszeli w sobie „głos, który powtarzał w kółko – To jest czyste szaleństwo”; rozpoznali to Narodzenie – chociaż pytali ludzi po drodze, a „jednak nikt nie wiedział”.
A więc warto było. Warto było wybrać się w długą podróż przez „drogi tonące w śniegu i lodowaty wiatr”, warto było iść przez „miasta wrogie”, przez „wioski brudne i chytre”, i nie zatrzymać się nad doliną „łagodną, żyzną, wionącą zapachem wielu roślin”. Warto było, żeby po latach móc powiedzieć sobie samemu:
Pamiętam, było to dawno; Dziś postąpiłbym tak samo…
Na ikonie Bożego Narodzenia betlejemska stajenka ma postać czarnej groty usytuowanej pośrod- ku wysokiej góry. W tej grocie w żłóbku przypominającym sarkofag leży Dzieciątko owinięte w powijaki niczym w śmiertelny całun. Z oddali nadjeżdżają na koniach trzej królowie prowadzeni przez gwiazdę i anioła. Tymczasem Maryja leży obok żłóbka-sarkofagu na posłaniu w kolorze królewskiej purpury, który jest kolorem krwi i odwrócona nie śmie spojrzeć na Syna. Jej dłoń zbliża się do twarzy w geście smutku. Tak będzie później ukazana na ikonie Ukrzyżowania. A poniżej groty, na samym dole, kąpiel Dzieciątka w wanience, która przypomina chrzciel- nicę i ewokuje pierwszy sakrament wiary. Na tej ikonie jest wszystko, Narodziny i Śmierć, Wcielenie i Pascha, Chrzest i Zmartwychwstanie. Nie sądzę, aby Eliot widział ikony Bożego Narodzenia, a tym bardziej znał ich teologię, ale w jego Podróży Trzech Króli dochodzi do głosu podobna intuicja.
Trzeba zapytać
O to: czy cała ta droga nas wiodła
Do Narodzin czy Śmierci?
Że były to Narodziny, to nie ulega kwestii,
Mieliśmy na to dowody. Bywałem świadkiem narodzin i byłem też świadkiem śmierci,
I było dla mnie jasne, że są to różne rzeczy; jednak te narodziny
Były dla nas konaniem, ciężkim jak Śmierć, śmierć nasza.
Jest to intuicja – nazwijmy rzecz po imieniu ściśle paschalna a zarazem głęboko osobista. „Czyż nie wiadomo Wam, że my wszyscy, którzyśmy otrzymali chrzest zanurzający w Chrystusa Jezusa, zostaliśmy zanurzeni w Jego śmierć? Zatem przez chrzest zanurzający nas w śmierć zostaliśmy razem z Nim pogrzebani po to, abyśmy i my wkroczyli w nowe życie – jak Chrystus powstał z martwych dzięki chwale Boga Ojca” (Rz 6, 3-4). Na tym polega istota chrześcijańskiej duchowości: jest to uwewnętrzniona teologia. Kiedy zostaje przyobleczona w szatę artystycznego słowa, staje się Poezją, w której, jak u metafizycznych poetów angielskich, Prawda i Pięk- no spotykają się w pocałunku.
Po tym objawieniu, którego doświadczyli Królowie w Betlejem, powrót do znanego im świata, który jeszcze niedawno budził w nich tyle tęsknoty, okazuje się trudny:
Wróciliśmy do siebie, do naszych starych Królestw,
Ale w tym dawnym obrządku jakoś nam już nieswojo,
Obco wśród tego tłumu zapatrzonego w swe bóstwa.
Rad byłbym innej śmierci.
Za chwilę wyjdziemy na rynek. Na fresku w sieni Trzej Królowie grzęzną w głębokim styczniowym śniegu niepamięci, który zakrył przed nami cel ich wędrówki. Nad obdrapanym niebem trzy napięte łuki gotyckich arkad celują w górę, gdzie święte oblicze z Mandylionu spogląda na nich i na nas jak betlejemska gwiazda.
Ks. Michał Janocha
[ilustracja: Boże Narodzenie, warsztat pskowski, XV/XVI w., Moskwa]