Gdyby Andrzej Bobkowski nie wyjechał do Gwatemali, być może napisałby więcej książek. A tak zmuszony był pisać listy. Nie jest wcale pewne, co okazałoby się lepsze dla polskiej literatury – Jarosław Klejnocki w weekendowej (26/27 października 2013) „Rzeczpospolitej” o korespondencji Andrzeja Bobkowskiego
Choć Bobkowski zawsze chciał się uważać przede wszystkim za pisarza, do historii literatury i, co pewnie ważniejsze, do świadomości czytelników, wszedł dzięki swym tekstom konfesyjnym. I jeśli dziś mówi się o fenomenie tego artysty, to właśnie dzięki jego tekstom autobiograficznym i publikowanej wciąż korespondencji.
Epistolografia Bobkowskiego wyrasta zarówno z tradycji oświeceniowej, jak i romantycznej. Ta pierwsza każe w listach wykraczać poza doraźny horyzont interesów i spraw bieżących – ku poznaniu, ku diagnozom społeczno-politycznym, ku filozofii wreszcie; ta druga nakazuje dawać świadectwo stanom egzystencjalnym i emocjonalnym, dozwala na ujawnianie wątków życia osobistego – nawet na granicy plotki. Ale jest też Bobkowski, jako epistolograf, dzieckiem swego wieku: jego listy mają często zmąconą gatunkowo naturę – przyjmują z nagła kształt fabularny, skrzą się towarzyskimi i obyczajowymi anegdotami, przekształcają się znienacka w esej – pełen rozmaitych rozważań i refleksji uogólniających (dotyczących polityki i życia kulturalnego, wreszcie diagnoz cywilizacyjnych).
(…) Czytaj całość w Rzeczpospolitej.
Patrz też: Andrzej Bobkowski. Życie zapisane. Wystawa w 100. lecie urodzin