Po pół wieku od śmierci, jakie jest miejsce Władysława Broniewskiego dziś? Jego twórczości, jego biografii?
Po 1989 roku postać poety zniknęła z kanonu lektur szkolnych, jego wiersze w zasadzie też. Ocalały nieliczne utwory, incydentalnie czytane głównie przez uczniów szkół podstawowych i gimnazjalistów. W publicznym dyskursie kulturalnym twórca również nie funkcjonuje. Cóż się stało? Czy jest to reakcja na te wszystkie PRL-owskie lata, kiedy pamięć po Broniewskim podtrzymywały swymi decyzjami i działalnością oficjalne władze socjalistycznego państwa, a wiersze autora Dymów nad miastem obowiązkowo gościły na powszechnie nielubianych akademiach „ku czci”? Czy w czasach wolności zaszkodziła pisarzowi renoma „twórcy reżimowego” – nawet jeśli takim w istocie nie był?
A wszak, jak każdy wybitny poeta, ma Broniewski swych stałych fanów. Istnieją szkoły jego imienia, kultywujące zainteresowanie jego pisarstwem i próbujące zaintrygować jego osobą młodzież, istnieją bywalcy warszawskiego Muzeum Władysława Broniewskiego (oddziału Muzeum Literatury), przychodzący na rozmaite imprezy kulturalne w murach tej skromnej wilii organizowanych. Istnieją wierni spuściźnie autora Troski i pieśni badacze, wciąż eksplorujący tę twórczość, publikujący artykuły i kolejne książki.
A wreszcie… Ostatnimi laty wydaje się, że coś się w tej materii jednak ruszyło. W 2004 roku Wilhelm Sasnal maluje swój słynny obraz (z fotografii), przedstawiający Władysława Broniewskiego leżącego na trawie. Niedługo później nakładem Rastra, prężnego ośrodka kultury, wydana zostaje płyta, na której ambitni wykonawcy muzyki rockowej (i podobnej) śpiewają utwory poety (m.in. Pidżama Porno – Nocnego gościa, Andy – Przypływ, Muniek Staszczyk i Pustki – Kalambury, Siostry Wrońskie – Ballady i romanse). To wszystko oznaki odradzania się zainteresowania twórczością Broniewskiego, jego pozaoficjalny, bocznymi drzwiami powrót – tym razem do popkultury.
Czy do młodych twórców przemawia – jak chcą niektórzy krytycy – lewicowy etos twórczości Broniewskiego, nieuwikłany zanadto w aparatczykowskie konteksty PRL-u, czy działa tu swoista moc poetyckiego przekazu wierszy autora – trudno wyrokować. Ale cieszyć się wypada z oznak ponownego zainteresowania Broniewskim i tym wszystkim, co pisał.
Bo przecież poeta to pierwszorzędny. Spadkobierca romantycznych tradycji i modernistycznych nastrojów. Poeta zaangażowany i subtelny liryk, rewolucjonista i autor pięknych erotyków, wizjoner i pogrążony w żałobie ojciec. I do tego ta powikłana biografia, oddająca swym kształtem prawdę pokolenia i niejednoznaczną prawdę historii.Ten rewolucyjny poeta był wszak szczerym patriotą, żołnierzem Legionów i uczestnikiem walk o niepodległość (za co otrzymał Virtuti Militari), później więźniem sowieckim, znów emisariuszem niepodległości w czasach II wojny światowej, a wreszcie skromnym (tak, tak – wypada zobaczyć jak żył w swej willi na ul. Dąbrowskiego), ale jednak beneficjentem powojennego komunistycznego reżimu.
Nasza wystawa – Broniewski. Próba portretu zorganizowana w pięćdziesiątą rocznicę śmierci poety chce przede wszystkim przywrócić pamięć o tym doskonałym pisarzu. Chce także pokazać jego biografię – w całym jej bogactwie, uwikłaniu i niejednoznaczności.
Bo tylko prawda jest ciekawa.
Jarosław Klejnocki
* Tekst pochodzi z katalogu towarzyszącego wystawie „Broniewski. Próba portretu”.
[Fotografia u góry: zdjęcie z kartoteki NKWD, styczeń-luty 1940 r.; fotografia katalogów: Anna Kowalska]