W zasadzie niewłaściwe słowo, by opisać to, o czym myślę. A myślę o otwartej przestrzeni pomiędzy dwiema kamienicami należącymi do Muzeum Literatury od strony Rynku Starego Miasta a pozostałymi czterema, posadowionymi od strony ulicy Brzozowej.
To raczej rodzaj podwórka (szumnie – i znów niepoprawnie – nazywanego na sposób śródziemnomorski patio), kilkadziesiąt (kilkaset?) metrów kwadratowych pod gołym niebem, jakie trzeba przejść, jeśli chce się dostać do biur i niektórych muzealnych pracowni.
Jest takie piękne stare zdjęcie tej przestrzeni (dziedzińca? podwórka?) z winoroślą obrastającą jeden z budynków (ten, w którym mieści się pokój gościnny na piętrze i dyrektorski gabinet na parterze). Winorośli już nie ma – została wycięta, bo nie służyła ni murom, ni dachówkom. Ale nawet bez niej nasz dziedziniec (patio? podwórko?) wygląda trochę jakby przeniesione z włoskich klimatów. Zwłaszcza wtedy, gdy jest ładna pogoda (późną wiosną, latem, wczesną jesienią). Można na chwilę zapomnieć, że jesteśmy w Polsce i ulec czarowi, iluzji owej śródziemnomorskości.
A jednak trzeba się będzie pożegnać z dziedzińcem (podwórkiem? patio?), bo w planach przebudowy Muzeum zamierzamy zadaszyć tę przestrzeń, by zyskać dodatkowy metraż ekspozycyjny i audiowizualny (z prawdziwego zdarzenia, z całym elektronicznie kosmicznym oprzyrządowaniem, na jakie będzie nas stać).
Żartując, można powiedzieć, że planujemy tu plombę przypominającą szklaną piramidkę luwrowską, ale jest coś jednak na rzeczy. Muzeum Literatury stoi u wrót wielkiego remontu, mamy nadzieję, że przeniesie on naszą instytucję z XX w XXI wiek.
Tym samym zniknie urokliwe miejsce, ale zyskamy na tym wszyscy: pracownicy Muzeum i nasi Odwiedzający.
Jarosław Klejnocki
Blog „Poza Regulaminem”
[fot. Anna Kowalska / ML]