Warsztatami literackimi zakończyliśmy w ostatni weekend projekt Nieakademicka Szkoła Twórczego Pisania. A właściwie tegoroczną edycję szkoły. Bo skoro projekt cieszył się tak dużym zainteresowaniem – ćwierć tysiąca uczestników konkursu literackiego – to już myślimy o następnym. A z tegorocznego na razie parę słów relacji i kilka zdjęć. I mamy nadzieję – powiększone grono sympatyków i przyjaciół naszego „przydrożnego muzeum bez kapci”.
Uczestnicy warsztatów wyjeżdżali zadowoleni (chyba nie udawali) i zaprzyjaźnieni (na pewno nie udawali). Przebieg zajęć z wybitnymi gośćmi MWG można streścić następująco:
Jerzy Sosnowski – jak zwykle uwodził wiedzą, pasją, doświadczeniem dziennikarskim i belferskim, a także urokiem osobistym i głosem. Pokazał naszym młodym gościom zarówno, co krytyk z tekstem zrobić może, jak i czego robić nie powinien. Wysoko ustawił poprzeczkę – jedna z zauroczonych uczestniczek warsztatów stwierdziła, że kolejne spotkania ocenia przez porównanie z zajęciami pana Jerzego. Pan Jerzy podsunął nam pomysł na kolejną edycję NSzTP, ale teraz go nie zdradzimy…
Andrzej Franaszek – autokrytycznie ironiczny, jeszcze chyba nie przygnieciony sławą ostatnich tygodni i bezsprzecznym sukcesem, choć z pierwszymi śladami zmęczenia. Dał wykład o tym, że niemożliwe jest jednak możliwe, czyli o kulturalnej działce „Tygodnika Powszechnego”, na której wciąż jeszcze można znaleźć nawet wiersze. Jego opowieść o „Tygodniku” była właściwie lekko podaną monografią, solidną i epicką niczym biografia Miłosza.
Włodzimierz Kowalewski – można było się zastanawiać, w której z ról czuje się lepiej: pisarza czy też nauczyciela. W obu profesjach niewątpliwie wybitna postać. Mówił o rzeczach fundamentalnych, posługując się pojęciami tak tradycyjnymi, że trzeba prawdziwej odwagi intelektualnej, żeby je w szalejącej ponowoczesności artykułować. Z łatwością wciągał warsztatowiczów w dyskusję, odsłaniał też trochę techniki, a nawet taktyki pisarskiej. Opowiadanie jest bez wątpienia jego żywiołem, nawet po trzystukilometrowej podróży za kierownicą samochodu. A wkrótce kolejna książka…
Jarosław Lipszyc – przeciwieństwo Andrzeja Franaszka i tym bardziej Włodzimierza Kowalewskiego. Gdy od tego ostatniego warsztatowi cze słyszeli na przykład o „natchnieniu”, to Lipszyc z równą bezpośredniością przekonywał, że żadne natchnienia nie istnieje, istnieje za to „krzesło i dupa”. A oprócz tego remiksował teksty poetyckie oraz zaprezentował działanie „leśmianatora” , wynalezionego przez informatyka, który nagle miał wolny dzień i nie bardzo wiedział, co z nim zrobić. Co można zrobić przy pomocy Internetu i komputera z literaturą nasi warsztatowicze już z pewnością wiedzą.
Zastanawiać się tylko można, kto dla naszych młodych przyjaciół był bardziej oryginalny: wyznawca nowych mediów ogarnięty pasją misjonarza czy staromodny nieco nauczyciel, który młodnieje w oczach, gdy zaczyna mówić o literaturze? A może „pan od Miłosza”, który w literaturze szuka przede wszystkim dialogu z drugim człowiekiem albo mistrz rozmowy, który nie tylko mówi, ale i stara się z szacunkiem słuchać?
Mamy nadzieję, że po raz kolejny Wsola dała do myślenia. Po raz kolejny i na pewno nie ostatni.
Przedstawiamy relację filmową. Film został przygotowany przez uczestników projektu – Lokalnych Liderów Kultury z Gminy Jedlińsk.
Ćwierć tysiąca uczestników – to brzmi dumnie. 250 osób – trywialnie. Z satysfakcją przyjmuję ten dowód wyższości języka nad arytmetyką. A serio: gratuluję.
Dyskalkuliczka, matka dyskalkuliczki
Dziękujemy. Wyższość języka nad wszelkimi innymi formami rzeczywistości udowodnił nam też – i to dobitnie – Andrzej Stasiuk, który gościł we Wsoli w sobotę. Zapis video rozmowy wkrótce.
tt