„Ogród zamknięty” – gwiazdy, dzieci, ptaki i całe to nasze życie.
Maria Magdalena Abramowicz. Malarstwo 1980-2012
4 – 29 lipca 2012 r.
Muzeum Literatury
Rynek Starego Miasta 20
Warszawa
Nie usiłuję malować świata jakim on jest, ani jakim ja go widzę. Bo po prostu nie umiem. Ale uderzają czasami we mnie, z nieodpartą siłą „gromu z jasnego nieba” jego detale, którymi w skrótowym pod każdym względem sposobie staram się ilustrować to, co czuję. Czasem jest to krąg, który zamyka mnie w mojej niemożności i nie pozwala przebić się dalej i wyżej. Czasem to rysunek gałęzi tego dębu, który stoi obok mnie i zamyka dostęp do białego gołębia-duszy mojego dziecka, które odeszło. Czasem purpurowe pnie sosen, jak napięte struny bólu, nękającego moją duszę. Nie poradzę sobie z próbą namalowania ognia buchającego z rozdartej wewnętrzną siłą ziemi, ani ogromu wód wypływających z niewielkiego źródełka. Tylko ptaki nad nimi. Ewa przepełniona pragnieniem zerwania wreszcie, tego niedostępnego jabłka. I Adam czekający w skupieniu, z zaciśnięta pustą dłonią, która pozostanie na wieki bezgrzeszna?
Zejdźcie z drogi gwiazdy i księżyce bo mały człowieczek coraz intensywniej przemyśliwa jakby tu – Tam się przedostać. Ja też nie maluję prymulki na parapecie okna, a zajmują moją wyobraźnię wydarzenia ważne, dotyczące naszej tu egzystencji, naszego życia, naszych uczuć, związków, namiętności, wzlotów i upadków, powitań i pożegnań.
Rzeczy i sprawy nadzwyczajne i nadprzyrodzone toczą się blisko nas i w nas i niewidzialnie, zanikają w błękicie. Kiedy spostrzegam nagle, balon unoszący się wysoko, nad naszymi głowami to uderza mnie z ogromną siłą jego bezszelestność… cisza… jakby to on był jej powodem. Nie będę nawet próbowała malować tych nieogarnionych przestrzeni, tego błękitu, tej Wielkiej Ciszy. Ale mogę sygnalizować swoją świadomość ich istnienia i świadczyć, że poznałam dobrze – swoją małość i bezsilność. A mój głos jest jak miauczenie kota pod drzwiami, gdy na dworze wiatr, słota i zimno. Za C.K. Norwidem: …pisać można tylko procent od życia i czynów. Malować tylko procent od uczucia i kontemplacji.
Jak namalować olśnienie i miłość, cierpienie, bezradność i bunt. Rozstania na zawsze, tęsknotę i odwieczny niepokój – co dzieje się dalej? Wreszcie radość istnienia, mimo wszystko. Czy jest choćby pół, choćby ćwierć procenta od tych uczuć, w moich obrazkach i jest to w jakiś sposób odczuwalne? Bez mego komentarza? A ich kompozycja, kolorystyka, faktura? Jakaś syntetyczność formy? Nie mnie to oceniać. Podobają się one od początku rodzinnym dzieciom, tak jak mnie ich twórczość. Z podobną łatwością odczytujemy nawzajem treści zamierzone czy intuicyjnie w nich zawarte. Ten ich odbiór rozbawia i zachwyca mnie. Bo też na początku, kieruje nami ten sam zapał i fizjologiczna jakby, konieczność chwycenia za kredki czy pędzel. Ale dorośli bywalcy wernisaży, to zupełnie inna sprawa. Powinnam poddać się z pokorą ich oglądowi i krytyce. Przecież malarstwo to w końcu nie literatura, nie beletrystyka, może trochę jak poezja… może trochę jak muzyka…? A może to echa tej piosenki, którą śpiewała mi moja Matka: Wyleciała duszka z ciała, siadła na murawie i przyleciał do niej anioł – nie jedz duszko trawy. A ta duszka, harda duszka, rychtyk się harduje, aniołowi odpowiada – kiedy mi smakuje.
Maria Magdalena Abramowicz